poniedziałek, 23 czerwca 2014

Na dzień ojca przypowieść o synu marnotrawnym

Miałam właściwie pokazać nad czym ostatnio pracowałyśmy, ale dziś taki dzień, że trzeba napisać o.... Zastanawiałam się dlaczego w dzień matki nie pisałam o mojej mamie, ale widać byłam bardzo zaaferowana tym, że to ja mam święto. Gdy zadzwoniłam w dzień mamy do mojej mamy miałam uszykowaną regułkę z życzeniami, ale jak usłyszałam jej głos powiedziała.: "Wiesz Mamo, najfajniejsze w dniu mamy jest to, że mam Mamę i że dziś i w każdy inny dzień mogę do Ciebie zadzwonić choćby po to aby po raz pięćdziesiąty zapytać ile soli dać do ogórków małosolnych i żadne życzenia, prezenty nie są w stanie oddać samego szczęścia związanego z posiadaniem Mamy. Z Tatą nie jest inaczej. Ja zawsze byłam córeczką Tatusia. Zresztą moje dwie siostry, moje trzy córki tak samo. Tatuś to trochę takie nasze oczko w głowie. Trzęsiemy się nad nim, nie mówimy o złych rzeczach, zawsze się zgadzamy ;-) Ubiegły rok był dla nas bardzo ciężki. W czasie świąt wielkanocnych tatuś miał wszyty pod skórę stymulator pracy serca z dwiema diodami wspomagającymi pracę serca. Nie był Tato zadowolony ale lekarz nie odpuścił. Był wrzesień gdy podczas wizyty w garażu gdzie Tato składuje warzywa (Rodzice prowadzą ekologiczne gospodarstwo z warzywami i owocami pierwszej klasy o jajkach nie wspomnę) gdy zaczęło się z nim coś źle dziać. Po czasie poskładaliśmy cały ten ciąg zdarzeń i okazało się, że serce przestało pracować ale zadziałał stymulator bardzo silnymi wyładowaniami które miały na celu pobudzić pracę serca. 7 razy. To małe pudełko uratowało mu życie. Długo jeszcze był w szpitalu, długo dochodził do siebie. Potem gdy wrócił do domu bał się być sam. Więc zawoziłam Mariankę do przedszkola i jechałam do Tatusia. Kupowałam po drodze tzw. szmatławce - :-) dwie codzienne gazety z plotkami dla rozrywki. Tatuś co dzień czekał na mnie i gdy pytałam co zrobić na śniadanie mówił: może zgrzejemy mleko i zjemy jajka? Więc tak jak Tatuś chciał ja szykowałam. Jedząc te śniadania, bez pośpiechu, żartując, rozmawiając czułam się jak mała dziewczynka. Nie mogłam się z tym Tatą nagadać. Teraz już jest dobrze, już nie jeżdżę na śniadania, ale czasem wracając do domu po odwiezieniu Marianny do przedszkola dzwonię do niego i pytam czy czeka na mnie ze śniadaniem. Dusza człowiek. Taki do tańca i do różańca. A dlaczego przypowieść o synu marnotrawnym? Bo nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Rodzinie, znajomym, obcym ludziom. Nigdy. I gdy kiedyś sama mając kłopoty zapytałam go jak długo będzie nam jeszcze pomagał odpowiedział, że do końca swoich dni. Cały Tato. A że wywodzi się z rodu długowiecznego to jeszcze, jeszcze .... Tylko, żeby zdrowy był.


To Moi Rodzice :-)
P.S. A o szyciu będzie jutro ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz